Deportacja – co to jest? Mówiąc językiem oficjalnym, jest to przymusowe wydalenie osoby lub całej kategorii osób do innego państwa lub innego miejsca, zazwyczaj pod eskortą. Ale co tak naprawdę kryje się pod tym słowem? Złamane losy, łzy, głód i strach ludzi, których wysiedlono z miejsca, gdzie się osiedlili, żyli, pracowali i marzyli o przyszłości swoich dzieci.
Chcę podzielić się z Wami wspomnieniami mojego dziadka.
W odległym roku 1936 do rodziny przyszła trudna wiadomość: trzeba było spakować rzeczy – tylko to, co najpotrzebniejsze – i wyjechać do Kazachstanu. Dokąd i dlaczego? To nie było jasne. Rodzina składająca się z trzech osób – mojego pradziadka Bronisława Feliksowicza Pietrowskiego, jego żony Bronisławy Franciszki oraz matki dziadka Marii Ignatiewny Pietrowskiej – mieszkała wówczas we wsi Polachowo w rejonie Teofipolskim, obwód Chmielnicki. W ten sposób zwykła polska rodzina stała się ofiarą polityki tamtych czasów, podobnie jak przedstawiciele wielu narodów Związku Radzieckiego.
Zbierali swoje rzeczy, a moja praprababcia, Maria Ignatiewna, uprosiła, by pozwolono jej zabrać ze sobą krowę na nowe miejsce zamieszkania. Razem z innymi ludźmi jechali przez dwa miesiące krytymi wagonami do miejsca przeznaczenia. Maria Ignatiewna na każdym przystanku wychodziła i zrywała trawę, by nakarmić zwierzę. W zamian dawała im mleko, którym żywili się przez całą podróż. Po około dwóch miesiącach dotarli na miejsce – tak nazywano wówczas miejscowości. Każda miała swój numer.
Rodzinę Pietrowskich przydzielono do miejscowości o nazwie Gulaj-Polje w obwodzie Akmolińskim, w której znalazło się wielu przesiedleńców z Ukrainy. Oprócz Polaków, byli tu Niemcy, Ukraińcy, Czeczeni, Rosjanie. Ludzie zaczęli budować ziemianki i organizować swoje życie.
Rodzina mojego dziadka, podobnie jak wielu innych, którzy zostali przymusowo przesiedleni, była pod specjalnym nadzorem. Nie mogli opuszczać wsi bez zgody komendanta. Prababcia i pradziadek pracowali w kołchozie.
W 1941 roku rozpoczęła się II wojna światowa. Było bardzo ciężko, jak i wielu innym. W 1943 roku pradziadek Bronisław Feliksowicz został powołany do Armii Radzieckiej. Trafił do dopiero co utworzonej pierwszej dywizji polskiej. Zaczął walczyć pod Kujbyszewem. Według mojego dziadka, jego ojciec był małomówny i niewiele mówił o tamtych czasach. Najwyraźniej w jego duszy była bolesna rana. Mógł nie wrócić z tej wojny, ale w 1946 roku pradziadek wrócił i został odznaczony dwoma medalami. Jeden z nich – „Za wyzwolenie Warszawy”. Po przybyciu do swojej wsi, do swojej rodziny, znów zaczął pracować. Ale przez cały ten czas nie uważał, że wrócił z wojny jako bohater.
Jego rodzina nadal znajdowała się pod nadzorem komendanta. Według matki mojego dziadka, w tych trudnych czasach trzeba było nakarmić i ubrać troje dzieci. Kobiety zbierały się razem, dawały komendantowi żywność, jajka, aby pozwolił im wyjść poza osadę do innego centrum rejonowego. Szły pieszo, pokonując 30 kilometrów przez las, na targ, aby wymienić żywność na kawałek materiału, z którego mogły potem uszyć sobie i dzieciom ubrania.
Pamiętał, że jego mama chodziła po mąkę do rady wiejskiej, gdzie wydawano żywność za przepracowane dni. Pewnego razu przez cztery dni nie mogła zastać na miejscu osoby, która wydawała mąkę. Wracała do domu z niczym, gdzie czekały na nią głodne dzieci. Wspominając dzieciństwo, dziadek opowiadał, że zawsze chciało się jeść.
Kiedy on i jego siostra psocili i biegali po domu, mama mówiła, że trzeba bawić się ciszej, bo przyjdzie komendant. Wszyscy bardzo się go bali.
Wreszcie nadszedł rok 1956, kiedy wydano dekret o zniesieniu nadzoru komendanta nad osobami, które uważano za specjalnych przesiedleńców. Życie stało się łatwiejsze.
To wspomnienie z tamtych czasów jednej z wielu rodzin, które ucierpiały w tych trudnych latach.
Jesteśmy już piątym pokoleniem żyjącym na ziemi kazachskiej. Znamy zwyczaje i prawa tego kraju i jesteśmy wdzięczni, że w tamtych trudnych czasach nasi przodkowie znaleźli tutaj schronienie i uznali tę ziemię za swoją drugą ojczyznę. Jesteśmy wdzięczni Kazachom – i wszystkim ludziom, którzy pomagali przetrwać w tych trudnych warunkach. Rozumiemy, że musimy poznać i zachować tradycje naszych przodków – ich język, kulturę i zwyczaje. Bo przez długi czas milczeliśmy o tym, żyjąc w swoistej próżni.
Dziękujemy, że dziś mamy możliwość poznawania i bycia bliżej naszej kultury. Wiele pomaga nam w tym polska społeczność, która gromadzi pod swoimi skrzydłami ludzi, którym nie jest obojętna kultura i język.
W tym czasie Polska przeszła wiele zmian. 11 listopada to dla Polski szczególna data – Dzień Niepodległości. Za początek historii Drugiej Rzeczypospolitej uważa się 11 listopada 1918 roku. Sto lat temu kraj odzyskał niepodległość. Teraz cały naród polski, który przebywa daleko, poza granicami kraju, ale któremu nie jest obojętny los ojczyzny przodków, obchodzi 100-lecie niepodległości. Naród jest dumny ze swojego kraju i pragnie dalszego rozwoju swojej ojczyzny.
Jestem dumna, że moje korzenie pochodzą od narodu miłującego wolność i zdeterminowanego, żyjącego w pięknym kraju, który chcę odwiedzić. Widząc osiągnięcia Polski na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach, myślę, że mój pradziadek miałby pełne prawo być dumny ze swojej ojczyzny. Tak samo, jak dziś my, jego potomkowie, jesteśmy z niego dumni.
Każdy człowiek powinien pamiętać i zachować historię swojej rodziny i narodu.
Olga Pietrowska