Nazywam się Grigorii Chernyshov – jestem Polakiem. I jestem dumny ze swojej historii!

Nazywam się Grigorii Chernyshov – jestem Polakiem. I jestem dumny ze swojej historii!

Zacznijmy od czasów II wojny światowej. Na terenach dzisiejszego województwa podlaskiego, w okolicach Sokółki (po stronie Polski) i Grodziska (obecnie Białoruś), znajdowała się mała wieś Podbagoniki, licząca wtedy zaledwie 15 domów. Właśnie tam mieszkał mój prapradziadek Roman Sołowiej, który ożenił się z Nadieżdą Karnatowską. Jej ojciec – Mikołaj Karnatowski – był w połowie XVIII wieku naczelnikiem Zakładu Kolei w Petersburgu.

Roman i Nadieżda mieli wiele dzieci, a jednym z nich był mój pradziadek Leonid Sołowiej – człowiek orkiestra: dziennikarz, fotograf, nauczyciel, dyrektor szkoły i sołtys rodzinnej wsi. W czasie wojny Roman został uwięziony w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Leonid próbował go ratować – również trafił do obozu. Dzięki pomocy księdza udało się wykupić Leonida za 30 beczek miodu. Niestety, Roman zginął. W 1942 roku Leonid znów był zagrożony aresztowaniem. Uciekając przed Niemcami, został postrzelony w nogę – kula zmiażdżyła kość. Od tego czasu kulał, a później poruszał się na wózku inwalidzkim.

Pod koniec wojny urodziła się moja babcia. Dorastała w tamtych stronach, a na studia została – jak wielu w ZSRR – wysłana do Królewca (dzisiejszy Kaliningrad), gdzie poznała mojego dziadka. Po pewnym czasie wrócili w rodzinne strony. Mój dziadek uczył się w Pszczelinie, w dzisiejszym województwie mazowieckim. Później studiował na Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie oraz odbył praktyki w Krakowie. Z tego małżeństwa urodził się mój tata, który pracował i w Rosji, i na Białorusi. Tam poznał moją mamę. Pobrali się i zamieszkali w Królewcu, gdzie urodziłem się ja.

Po stronie mojej mamy wiadomo jedynie, że jej ojciec – Aleksander Zabrodzki – pochodził ze szlachty, jednak w czasie wojny musiał to ukrywać. Wszystkie dokumenty i informacje o jego pochodzeniu zaginęły.

Jak trafiliśmy do Polski?

Po ukończeniu szkoły podstawowej razem z moją siostrą Varvarą przeprowadziliśmy się do Polski. Miałem wiele obaw – bałem się, jak będę odbierany, mówiłem słabą polszczyzną, obawiałem się czy zostanę zaakceptowany. Wbrew wszystkim moim lękom – było pięknie. Ludzie przyjęli mnie z otwartością, miałem wielu przyjaciół i czułem się naprawdę dobrze. Dostałem się do Liceum świętego Stanisława Kostki w Warszawie – szkołę tę polecił nam główny konsul Polski w Królewcu w czasie, gdy składaliśmy wniosek o Kartę PolakaKartę Polaka otrzymaliśmy dzięki ogromnemu wysiłkowi włożonemu w poszukiwanie dokumentów naszych korzeni, aż wreszcie udało się odnaleźć archiwalny dokument potwierdzający naszą prawdziwą polską narodowość.

Choć wychowywałem się za granicą, nigdy nie wyrzekliśmy się naszej polskości. Na Boże Narodzenie co roku jeździmy do Zakopanego – zjeżdżamy na nartach, śpiewamy z góralami, świętujemy po polsku. W każdą niedzielę w naszej rodzinie obchodzimy „dzień polski” – mówimy tylko po polsku, używamy przysłów, oglądamy klasyczne polskie filmy i pielęgnujemy naszą tradycję. Nazywam się Grigorii Chernyshov – jestem Polakiem. I nigdy o tym nie zapomnę!

Dziękujemy!

Dziękujemy!

Po 10 latach towarzyszenia naszemu Kolegium przez Panią Prezydentową, Agatę Kornhauser-Dudę, przyszedł czas pożegnać się…

Pani Prezydentowa patronowała naszej szkole w wielu naszych przedsięwzięciach, wspierała nasze inicjatywy, spotykała się z nami w szkole, internacie, w Pałacu czy w Belwederze.
Zawsze podkreślała, że jest zaprzyjaźniona z naszą szkołą i czuje się cząstką jej społeczności. Jest dla nas ogromnym zaszczytem, że Pierwsza Dama od września 2015 roku do czerwca 2016 roku prowadziła jako wolontariuszka koło języka niemieckiego i uczestniczyła w wielu uroczystościach szkolnych.
Agata Kornhauser-Duda często podkreślała, że Kolegium jest szczególnym miejscem, w którym młodzież zza wschodniej granicy może mieszkać i kształcić się. “I właśnie ci młodzi ludzie stanowią naturalny pomost pomiędzy naszym krajem a Wschodem. Dzięki decyzji o edukacji w naszym kraju utrwalają więzi łączące ich z Polską, polskim językiem i polską kulturą” – zwracała uwagę Pierwsza Dama.

Pani Prezydentowo, z całego serca dziękujemy za Pani obecność w życiu

Społeczności Liceum Polonijnego

Jak świętowaliśmy 1 czerwca – Dzień Dziecka w naszej szkole…

Jak świętowaliśmy 1 czerwca – Dzień Dziecka w naszej szkole…

2 czerwca w naszej szkole odbyło się naprawdę niezapomniane święto z okazji Dnia Dziecka. Ten dzień był prawdziwym początkiem letniego nastroju i przyniósł uczniom i nauczycielom wiele uśmiechów, radości i niezapomnianych wrażeń! Już od rana w szkole panowała prawdziwie świąteczna atmosfera: grała muzyka, przygotowane były tematyczne strefy, a dzieci — w doskonałych humorach — nie mogły się doczekać rozpoczęcia zabawy.

Warsztaty robienia bransoletek
Dla dziewczynek przygotowano ciekawe warsztaty z robienia bransoletek z koralików. Pod okiem opiekunów i wolontariuszy dziewczynki uczyły się dobierać kolory, poznawały techniki zaplatania i z dumą prezentowały swoje pierwsze rękodzieła. Wiele z nich zrobiło bransoletki nie tylko dla siebie, ale też na prezent dla mamy, przyjaciółki czy siostry. To była nie tylko zabawa, ale i rozwijająca praca twórcza.

Drewniane modele do składania
Chłopców szczególnie wciągnęła strefa z drewnianymi modelami. Mieli oni okazję złożyć modele samochodów, samolotów, statków i wielu innych ciekawych konstrukcji. Uczestnicy skupiali się na pracy, wymieniali się poradami i wzajemnie sobie pomagali. Gotowe modele dzieci zabierały do domu jako pamiątkę z wydarzenia i dowód swojej pracy.

Malowanie twarzy (akwarela)
Ogromną popularnością cieszyła się również strefa malowania twarzy. Kolejka do artystów nie kończyła się przez cały dzień! Dzieci zamieniały się w tygrysy, motyle, superbohaterów i postacie z bajek. Ich twarze promieniały radością, gdy patrzyły na siebie w lusterku. Kolory, brokat i szerokie uśmiechy stworzyły prawdziwie magiczną atmosferę.

Ciekawe eksperymenty fizyczne
Jednym z najciekawszych i najbardziej edukacyjnych punktów programu była strefa eksperymentów fizycznych. Dzieci z zainteresowaniem obserwowały, jak zmienia się kolor cieczy, jak przedmioty „unoszą się” w powietrzu dzięki strumieniom powietrza, jak powstaje miniaturowy wulkan czy bańki mydlane o nietypowych kształtach. Niektórym eksperymentom towarzyszyły „wybuchy”, dym i efekty specjalne, które wywoływały salwy śmiechu i oklaski. Nauczyciele opowiadali o zjawiskach w przystępny i ciekawy sposób, co rozbudziło w wielu dzieciach chęć do dalszego odkrywania nauki.

Słodkości i poczęstunek
Nie zabrakło też słodkości! Wszystkie dzieci mogły skosztować waty cukrowej i kolorowych cukierków. Różowo-białe „chmurki” z waty cukrowej cieszyły się powodzeniem zarówno wśród młodszych, jak i starszych uczniów. Słodki smak tylko dopełnił atmosferę radości i beztroski. W naszej szkolnej cukierence słodkości wydawała pani Renatka – pszczółka oraz pani Kasia księżniczka.

To był prawdziwy dzień dzieciństwa — radosny, kolorowy, pełen uśmiechów i ciepła. Serdecznie dziękujemy wszystkim organizatorom, nauczycielom, rodzicom i uczniom, którzy pomogli stworzyć to piękne wydarzenie. Niech lato zacznie się właśnie takim uśmiechem, jaki widniał na twarzy każdego dziecka tego dnia!

Biryukova Antonina

Dzień dziecka!!

Dzień dziecka!!

W Polsce obchodzimy go bardzo uroczyście, ale warto wiedzieć, że to święto ma długą historię i różne oblicza w zależności od kraju. W naszej szkole, w której uczą się dzieci z różnych państw – święto to ma jeszcze większe znaczenie – łączy kultury i przypomina, że dzieciństwo to czas, który wszędzie powinien być pełen beztroski, zabawy i bezpieczeństwa. W naszym Kolegium każdy z nas przynosi swoją historię, kulturę i wspomnienia. Ale Dzień Dziecka to coś, co łączy nas wszystkich. Bez względu na to, czy pochodzimy z Polski, Ukrainy, Rosji czy Kazachstanu – wszyscy zasługujemy na to, by być dziećmi: bawić się, rozwijać, czuć się bezpiecznie i kochani.
Pomysł zorganizowania święta poświęconego dzieciom zrodził się po II wojnie światowej. Oficjalnie Międzynarodowy Dzień Dziecka został ustanowiony w 1954 roku przez ONZ, jako forma promowania praw dziecka i ich ochrony. Różne kraje obchodzą to święto w różnych terminach, ale cel pozostaje ten sam – pokazać, jak ważne są dzieci i jak bardzo zasługują na miłość oraz wsparcie.
W Polsce Dzień Dziecka obchodzony jest 1 czerwca. W szkołach często organizuje się wtedy pikniki, gry, zawody sportowe i wycieczki. Dzieci dostają upominki, a lekcje są skracane albo całkiem odwołane. Wiele rodzin wspólnie spędza ten dzień – idą do kina, na lody, do zoo albo po prostu razem odpoczywają. Jednak w wielu miejscach Dzień Dziecka to także okazja, by mówić o poważniejszych sprawach – o prawie do edukacji, bezpieczeństwa, zdrowia. Organizacje społeczne i szkoły przypominają, że nie każde dziecko ma równe szanse, i że dorosłych obowiązkiem jest to zmieniać.
Czy warto świętować? Zdecydowanie tak! Dzień Dziecka przypomina dorosłym, że dzieci to nie tylko przyszłość – to także teraźniejszość, o którą trzeba dbać każdego dnia. A dla nas – uczniów – to doskonała okazja, by po prostu cieszyć się życiem, spędzić czas z przyjaciółmi i być razem. Wszystkim dzieciom – dużym i małym – życzymy uśmiechu, spełnienia marzeń i ogromu miłości!

Olga Biriukowa, kl. II Liceum Kolegium św. S. Kostki

Na skrzyżowaniu wielu nacji – a Polska wciąż jedna!

Na skrzyżowaniu wielu nacji – a Polska wciąż jedna!

“Nasza rodzina zawsze była częścią Polski. Zawsze podążaliśmy za polskimi tradycjami, a kuchnia w naszym domu była również polska.”- tak mówi matka rodziny Kurylo o podtrzymywaniu polskich tradycji w ich rodzinie. Państwo Kurylowie w swoich korzeniach posiadają szlachecką przeszłość, a ich losy toczyły się na skrzyżowaniu Polski, Białorusi i Ukrainy.

Po stronie matki wszystko zaczyna się w wiosce Olpień, która znajdowała się w województwie brzeskim. Do 1939 roku mieszkała tam drobna i skromnie żyjąca szlachta. Wielu nosiło potrójne nazwiska, które odzwierciedlały więzi rodzinne i tę miejscowość. Antonina Leszkiewicz-Zinowicz-Olpieńska i jej mąż Aleksander Leszkiewicz-Zinowicz-Olpieński byli właśnie takimi szlachcicami. Aleksander kierował cegielnią i zajmował szanowaną pozycję w społeczeństwie.

Wraz z nadejściem 1939 roku i władzy radzieckiej rozpoczął się proces aktywnej rusyfikacji: język polski został wyparty, wprowadzono prawosławie, nazwiska zostały uproszczone — potrójne formy zniknęły jako relikt minionego świata.

W 1943 roku Aleksander został zastrzelony przez niemieckich okupantów, a Antonina została sama z trójką dzieci: Aleksandrem, Marią i Haliną. Ich losy rozeszły się po różnych drogach. Maria studiowała w Łunińcu, a następnie poślubiła Kazimierza Boguckiego i przeniosła się z nim do Błonia pod Warszawą. Związek z tą gałęzią rodziny został utracony wiele lat temu. Halina wyszła za mąż za Maksymiliana Sokołowskiego i przeprowadziła się do Bydgoszczy. Z jej synem, Zdzisławem, rodzina nadal utrzymuje kontakt, a matka Haliny nawet odwiedzała ją, kiedy jeszcze żyła.

Syn Aleksander pozostał w Olpienie – obecnie stało się ono terytorium Białorusi. Jego los zakończył się tragicznie: zginął w wypadku samochodowym, pozostawiając troje dzieci – Ludmiłę, Eugenię i Irenę. Każdy z nich poszedł własną drogą, ale w sercu nosił cząstkę pamięci przodków. Irena mieszka obecnie w Mielcu, niedaleko Krakowa; Eugenia osiadła w Brześciu, a Ludmiła znalazła swój dom w Kijowie. To Ludmiła stała się żywym połączeniem między przeszłością a teraźniejszością — jest babcią ze strony matki, matką Niki, przedstawicielki następnego pokolenia. Przez nią ciągnie się wątek czasu łączący starą szlachecką Polskę ze współczesnym życiem w różnych zakątkach Europy.

Po stronie ojca historia przenosi się do innego zakątka dawnej Polski – miasta Dobromil, położonego wśród wzgórz, do 1939 roku należącego do Rzeczypospolitej, a następnie wchodzącego w skład Ukrainy. Tutaj w 1917 roku urodziła się Kupnicka Pawlina, prababcia ze strony ojca. Pochodziła z dużej, silnej rodziny, w której szacunek dla pracy i tradycji rodzinnych był sprawą honoru. W wieku siedemnastu lat, za pośrednictwem swojego brata, poznała Basiliusza Kurylo, utalentowanego stolarza, mistrza swojego rzemiosła. Bazyli posiadał własny warsztat, uczył uczniów, wprowadzał najnowsze technologie w tym czasie, a pewnego dnia powierzono mu przywrócenie krzesła samego Metropolity Andrzeja Szeptyckiego — jako symbol uznania jego wyjątkowego mistrzostwa.

Rodzina Pavliny i Basiliusa była silna i przyjazna. Mieli troje dzieci: Jarosława, Wandę i Irenę. Początkowo mieszkali w Dobromilu, ale później przenieśli się do Lwowa — miasta, w którym przeplatały się kultury i losy, i który stał się dla nich stałym domem. Tutaj minęło całe ich dalsze życie, tutaj znaleźli swoje ostatnie miejsce spoczynku. Do tej pory na jednym z lwowskich cmentarzy można znaleźć ich pomniki — jako przypomnienie korzeni, które mimo zmian zapuściły głębokie pędy w poczet historii.

Jarosław, dziadek ze strony ojca, urodził się w 1936 roku. Żył długie i dostojne życie we Lwowie – najpierw pod rządami sowieckimi, a następnie w niepodległej Ukrainie. Jego siostry, Wanda i Irena, również pozostały w tym mieście. Wanda zmarła latem 2024 roku, a Irina żyje już 83 lata swojego życia i przechowuje w swojej pamięci bezcenne wspomnienia z minionych dziesięcioleci.

W latach współczesnych, wypełnionych wiedzą o wszystkich tradycjach, historiach i patriotyzmie, dzieci rodziny Kurylo – Anastazja i Anatolij wyjeżdżają do Polski. Tak rozwijała się historia tej rodziny – na skrzyżowaniu narodów, granic i epok. Zmieniały się flagi, prawa, języki, ale niezmienna pozostała wewnętrzna więź z Polską, z jej tradycjami, wiarą i kulturą. I w każdej gałęzi tego drzewa rodowego – czy to Brześcia, Bydgoszczy, Kijowa, Lwowa, Błonia czy Mielec — żywa jest ta sama niewidzialna nić, która łączy przeszłość i teraźniejszość, czyniąc rodzinę częścią wielkiej historii Europy.

Historię rodziny Kurylów spisała Wiktoria Gadecka